"Ja, szukający ledwie uchwytnych cieniów kronikarz"
Tak mówi o sobie narrator "Złego" i trudno w tym momencie nie postawić znaku równości między nim a autorem powieści. W roku poświęconym Leopoldowi Tyrmandowi spróbujmy przyjrzeć się bliżej tej niezwykle barwnej postaci polskiej literatury powojennej. Jego życie jest równie (a może nawet bardziej) złożone co wspomniana powieść, która przyniosła mu sławę w kraju i za granicą.
Przez jednych uważany za pozera i aktora, który całe życie grał obraną sobie rolę Tyrmanda, przez innych za bohatera buntującego się przeciw próbującemu zawładnąć każdą sferą życia komunizmowi. Z tego też powodu niechętnie przyznawał się do pisania przez krótki czas propagandowych artykułów do sowieckiego dziennika w Wilnie. Zmuszony przez okoliczności do tej pracy został nawet nazwany najlepszym piórem "Prawdy Komsomolskiej". Studia we Francji i obycie z francuską kulturą pomogły mu podczas zmiany tożsamości, kiedy to przemieniony z Żyda we Francuza sam zgłosił się na roboty do Niemiec (sic!). Ten niezwykle utalentowany publicysta imał się w czasie wojny różnych zajęć. Był m.in. robotnikiem kolejowym, kelnerem, tłumaczem, pomocnikiem bibliotekarza, hotelowym służącym. Po wojnie brylował w towarzystwie jako arbiter elegantiarum w koszulach z dosztukowanymi kołnierzykami, bikiniarz w kolorowych skarpetkach i butach "na słoninie" oraz łamacz kobiecych serc. Swój sprzeciw wobec szarzyzny komunizmu manifestował nie tylko strojem, lecz także krzewieniem jazzu w Polsce. Okrzyknięty prorokiem jazzu z czasem odwrócił się od tego gatunku muzyki w stronę rocka, ktorego z kolei, jako skrajny tradycjonalista, krytykował podczas emigracji w Stanach Zjednoczonych. Podobnie burzliwym przemianom ulegały jego poglądy religijne: Tyrmand żyd pod wpływem ukochanej Rysi przyjął chrzest na początku lat 50., by powrócić do wyzania mojżeszowego w USA po związaniu się ze swoją trzecią żoną, Mary Ellen, która pochodziła z rodziny ortodoksyjnych żydow. Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych swój talent i energię przeznaczył przede wszystkim na walkę z kulturą liberalną, by bronić Ameryki przed komunizmem i, jak sam mówił, przed nią samą. Autor "Życia towarzyskiego i uczuciowego" jeszcze w Polsce mówił o sobie: "jestem pijak, bokseł i dziwkarz", co nijak miało się do rzeczywistości. Wiadomo było, że ten drobnej postury, sepleniący hipochondryk unikał picia alkoholu z obawy o stan swojej wątroby. Trzeba przyznać jednak, że miał wyjatkowe powodzenie u płci pięknej i szczycił się tym, że nigdy pierwszy nie porzucił kobiety.
Wydaje się jednak, że największą jego miłością była... Warszawa, której poświęcił wpomnianą na początku powieść pt. "Zły", przetłumaczoną na kilkanaście języków. Ten kryminał z doskonale nakreśloną fabułą jest tak naprawdę peanem na cześć miasta, które choć całe w gruzach, w oczach narratora jest barwne, różnorodne i pełne życia. Tyrmand jako obdarzony lekkim piórem niezwykle wnikliwy obserwator rzeczywistości w plastyczny sposób opisuje powstającą z kolan stolicę. Piewca uroków powojennej Warszawy kreśli przed czytelnikiem sceny z targowisk, peryferii, bazarów ze starzyzną, renomowanych restauracji i podejrzanych spelunek, domów towarowych, warsztatów samochodowych, zakładów krawieckich i fryzjerskich. Reporterskim okiem przyglądamy się wyścigowi kolarskiemu, przygotowaniom do piłkarskiego meczu czy funkcjonowaniu komunikacji miejskiej. Podążając krętymi ścieżkami śledztwa w poszukiwaniu tytułowego Złego, poznajemy stołecznych bandziorów wszelkiego autoramentu, od budzącego strach mózgu gangu, przez "koników" handlujących biletami po drobnych cwaniaczków próbujących wyłudzić parę groszy od naiwnych przechodniów za pomocą okrzyku "kup pan cegłę".
Ale Leopold Tyrmand to nie tylko "Zły", to przede wszystkim szeroko pojęta publicystyka, to eseje, felietony, to znakomity "Dziennik 1954", to także dramat i scenariusz. W przypadającą w tym roku 100. rocznicę jego urodzin warto podjąć próbę zapoznania się z tą niezwykłą twórczością. Może uda nam się zrozumieć przynajmniej niektóre sprzeczności charakteryzujące życie Tyrmanda.
Marta Prządka